zdawałam sobie sprawę z tego że Lu będzie miała genialne pomysły,
ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko
krótkie wprowadzenie:
Ja- w okolicach 2 urodzin interesowałam się spożywaniem różnych płynów
im lepiej zabezpieczona/ schowana butelka tym atrakcyjniejsza!
takim sposobem skonsumowałam bodajże płyn do prania dywanów
( powinnam skonsultować dokładne szczegóły z mama )
generalnie średnio co 2 tyg wykręciłam jakiś numer
a to koralik w nosie, styropian w uchu itp
Wujek mówił na mnie Karolina Choleryna
przykład:
kilka razy prosił abym nie wchodziła na ten świeżo wylany beton
taaa...
nie muszę chyba pisać jaki był finał
Pan Tata- miłośnik latania, bardzo kreatywnym dzieckiem był
jako 2 latek miał złamany obojczyk bo nie wyliczył odległości przy skakaniu i wpadł między fotel a regał...
z balkonu ( 1 piętro) skakał z parasolką- jeśli dobrze kojarzę złamał przy tym nogę
z garażu próbował z foliową reklamówką
w szpitalu już po imieniu Go witali
teczuszkę miał grubą
o! waśnie, ja też z okna skakałam ale na mini trampolinę,
która niestety pod moim ciężarem wbiła się w ziemię
w konsekwencji wylądowałam na glebie ;)
wracając do Łucji...
kilka dni temu zaczęłam się martwić jak wpychała sobie kredkę do ucha
teraz mi się przypomina, że z miesiąc temu wyszarpała nitkę z dywanu i też ją usilnie w ucho wkładała
a dziś...
oto sprawca, saszetka 'reklamówka' z płynem do naczyń
( zdj robione już po akcji )
zaczęło się od tego, że podeszła do mnie i wcierała coś w moją nogę
że niby mnie myje lub kremem smaruje
potem potarła ręką oko..
płyn zaczął wchodzić w reakcję ze śliną, ale obstawiam, że się nie napiła za dużo
bardziej ubrudziła rozgryzając opakowanie
i co teraz?
woda?! będzie tylko gorzej
pod ręką miałam mokre chusteczki, wytarłam nimi buzię
a do oczu wpuściłam sól fizjologiczną- nawet czerwonych nie ma!
dostała w 'popitkę' butlę mleka i śpi :)
mam nadzieję, że brzuch nie będzie jej bolał...!
Uśmiałam się do łez czytając o dziecięcych przygodach Twoich i Pana Taty, szczególnie wyobrażając sobie go lecącego z balkonu z parasolką :)) Patrzące jednak z perspektywy matki już pewnie wcale to nie było takie śmieszne, a wręcz przyprawiające o zawał! Zatem podejrzewam co przeżywałaś widząc LU w akcji! A to zapewne początek... Coś o tym wiem :) Podglądam Was o dłuższego czasu i Wasz blog to codzienna lektura do kawki :) Zapraszam też do mnie! http://wrobaczkowie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWidzę, że PT kaskader jak nasz obojczyki połamane itp. jednym słowem blizna na bliźnie ;D Ty też byłaś aparatka.... Ja wariowałam ,ale kaskaderskich zapędów nie miałam przez nadmiar kg chyba ;) za to wkładałam sobie różności do nosa..
OdpowiedzUsuńLu ma to wrodzone ;) u nas na razie bez ekscesów, był jeden napiła się swego płynu do kąpieli (nic jej nie było) na wszelki wypadek trzymam całą chemię z dala, ale korci ją i to bardzo ;)
Ale się uśmiałam ,pan tata to wyczynowiec widzę ;) ja tez lubiłam ekstremalnie ;) do domu oknem zawsze wchodziłam,a pod nim zejście do piwnicy było ;) po drzewach łaziłam i spodnie na nich rozdzierałam ;) a mój mąż to ma tyle blizn po zabawach,ze dwóch rąk nie starczy by wyliczyć ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie historie ;)
OdpowiedzUsuńJa wczoraj w łazience czesałam włosy przy lustrze, Franka wparowała i za moimi plecami otworzyła klapę od kibelka, umoczyła w nim herbatnik i wsadziła do buzi.
Hehe ja skakalam z parasolka z rusztowania ;)
OdpowiedzUsuńKaskadrem jest moj kuzyn który podczas zabawy w chowanego schował się na parapecie za oknem na 9 piętrze , wyczynów jego nie było końca wlazl do pralki i skończyło się wizyta straży pożarnej która musiała go wyciąć ;)
Chyba wszyscy coś mamy na swoim koncie ;)